Czy każda z nas choć raz nie była na "diecie". Czy przynajmniej raz nie zdarzyło się wam odmówić sobie wielu rzeczy, a następnie rzucić się na jedzenie nadrabiając za dwoje? Ze mną było tak nie raz i chcę podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami.
Zaczęło się od tego, że dawno dawno temu kiedy byłam dzieckiem, byłam "pulchniutka". Pewnego razu schudłam około 10 kg. Całe otoczenie było zachwycone, wszyscy tacy dumni a ja? Ja nieszczęśliwa. Po tej przygodzie dopadł mnie efekt jojo bo nikt nie pomyślał, żeby zabrać mnie do dietetyka czy chociaż odnaleźć przyczynę mojego wyglądu. Mówi się trudno, żyje się dalej. Wszyscy pocieszali mnie, że wyrosnę. I co? I nie wyrosłam. W gimnazjum kompletnie się poddałam. Zero aktywności poza wfem który nigdy nie odbywał się tak, aby każdy mógł ćwiczyć swoim tempem. Rozgrzewka polegająca na gnaniu dookoła sali kilku okrążeń, gdzie już po pierwszym łapałam zadyszkę przez narzucone tempo. Następnie zespołowe rozgrywki lub zaliczenia na których na prawdę się starałam, ale przez oceny traciłam zapał. Ten okres oczywiście przeplatał się z pojedynczymi tygodniami głodówek, przeplatanych z tygodniami obżarstwa. Rosłam ja, a wraz ze mną mój problem. Pod koniec "gimbazjum" czyli w czasie pełnego rozchwiania i zagubienia własnej osobowości trafiłam na cudowną dietę Dukana. Myślałam, że właśnie to będzie moje 5 minut. Znajome zrzuciły na niej dziesiątki kilogramów. Kiedy ja zaczynałam, one były w fazie stabilizacji więc efekty były widoczne, a dalszy los nieznany. Zapowiadało się wspaniale. Mnóstwo jedzenia. Nabiał który uwielbiam, białe mięsa, jajka, później również warzywa. Żyłam sobie na niej jak lord, w fazie pierwszej czyli ataku "zgubiłam" 4 kg, następnie kolejne 5. Potem waga ustała. Jedzenie zaczęło być nudne, pojawiły się problemy ze zdrowiem. Musiałam całkowicie rzucić ten sposób odżywiania z dnia na dzień. Ta przygoda pozwoliła mi przygarnąć 20 kg, (po odjęciu tych zgubionych bilans +11) oraz dodała w gratisie problemy z wydolnością nerek. Bilans moich znajomych również był sporo na plusie. Wtedy kompletnie odpuściłam, aż moja waga kolejny raz się podniosła. Stało się tak, przez cudowny czas liceum. Pobudka, chodzenie do szkoły bez zjedzonego śniadania, w trakcie lekcji szybkie przekąski, po szkole szybki posiłek, nauka, obiad, nauka, późna kolacja i szybki sen. Do tego ciągły stres zajadany smakołykami i zerowa aktywność fizyczna. Potem czas matury, jeszcze więcej nauki. Kiedy cały ten cyrk minął, w końcu miałam czas dla siebie. I co? I pojawia się problem ze zdrowiem który w dużym stopniu utrudnia mi zdrowe odżywianie oraz aktywność fizyczną. Jednak ten moment z mojego życia miał też swoje dobre strony. Przy wielu badaniach przypadkowo wykryto u mnie znaczną niedoczynność tarczycy która w dużym stopniu wpłynęła na mój wygląd. Oczywiście jestem leniem i nigdy się tego nie wypieram. Jednak w końcu wyjaśniono mi dlaczego potrafię trzymać wagę pomimo diet. Stabilizacja trwała pewien czas, lecz na jej drodze stanęły studia. W natłoku zajęć zaniedbałam przyjmowanie leków, dobiłam do momentu krytycznego mojej wagi, wyglądu i samooceny. Miałam też pewną przygodę z dietą od "dietetyka" której "recenzję" napiszę w oddzielnym poście. I jestem przed wami ja. Właśnie tu i teraz. Ja, moja waga, mój wygląd i rozchwiane hormony. Więcej grzechów nie pamiętam, a obecnie odbywam pokutę za lekkomyślność.
Gratuluję, dobrnęliście do końca mojej nudnej i żałosnej historii ciągu porażek.
W każdej z nich odnalazłam swojego rodzaju "nauczkę". Pomyślałam, że moje spostrzeżenia mogą Wam się przydać, a przy okazji ja uporządkuję sobie kilka rzeczy.
- Po pierwsze nie przybrałam takiego kształtu i wagi w ciągu miesiąca, więc również w ciągu miesiąca nie zmienię jej radykalnie. Na wszystko potrzeba czasu. Jeśli chcemy uzyskać i utrzymać określony wygląd musimy zmienić sposób życia i myślenia.
- Po drugie jeden grzeszek nie sprawia, że nasza dieta stanie się bezsensowna. Mam na myśli ten moment, w którym nie wytrzymacie i skusicie się na coś słodkiego lub niezdrowego. Taki wyczyn nie sprawia, że wszystko idzie na nic. Wyrzuty sumienia są słuszne, lecz powinny mobilizować zamiast prowadzić do rezygnacji. Zjadłaś niezdrowy obiad? Postaraj się zjeść zdrową kolację, zadbaj o aktywność i pamiętaj, że od jednego posiłku nie przytyjesz.
- Kolejnym spostrzeżeniem jest to, że jeśli chcemy czegoś za bardzo, jeśli liczymy kcal, codziennie stajemy na wadzę i spędzamy godziny układając jadłospis - nic z tego nam nie wychodzi. Restrykcyjna dieta, katujące ćwiczenia i ciągły stres związany z wahaniami wagi to najmniej przyjemny sposób osiągania celu. Być może dla niektórych z Was jest on skuteczny, jednak ja uważam, że należy nie tyle kontrolować swój dzienny bilans kcal co zmienić sposób myślenia i życia. Wszystko zaczyna się w głowie. Staram się zdrowo odżywiać i powoli zwiększam aktywność fizyczną. Przywiązuję wagę do tego co znajduje się na moim talerzu i staram się stosować zamienniki, jednocześnie dbając o smak posiłków. Wszystko jest dla ludzi. Zależy mi na utracie pewnej ilości kilogramów, jednak bardziej istotne jest dla mnie dobre samopoczucie i zadowolenie z życia.
- Brnąc dalej, a jednocześnie rozwijając poprzedni wątek - nie narzucam sobie zbyt dużego tempa. Na siłownię nie biegam codziennie, a na obiad nie jem sałaty i nie udaję, że jestem "pełna". Jem zdrowo, staram się zmniejszać wielkość posiłków. Głód zabijam herbatkami, koktajlami i wodą. W chwilach słabości uzupełniam cukier owocem lub jogurtem. Nie walczę ze sobą, a raczej idę na kompromisy. Staram się odnajdować tą maleńką granicę między głodem, a łakomstwem patrząc na zegarek. Czas pomiędzy moimi posiłkami wynosi około 3h. Jeżeli zbliża się godzina posiłku,a ja odczuwam głód to zwyczajnie go zaspakajam. Staram się pamiętać, że każdy z nich ma inną wartość energetyczną, jak również każda przerwa między nimi jest bardziej lub mniej intensywna dla organizmu.
- Mitem, który szerzy cała masa ludzi jest "kolacja przed 18". Ma ona poparcie naukowe leżeli chodzicie spać o 19 czy 20. Jednak większość osób nie ma takich nawyków. Podobnie i ja. Moja pora na sen zaczyna się od północy, nawet jeżeli muszę wcześnie wstać. I nigdy, ale to przenigdy nie chodzę spać zupełnie głodna. Jeżeli czasem mi się tak zdarzy, rano rzucam się na jedzenie i nie jestem w stanie zaspokoić głodu. Uważam, że jest to nieprawidłowe. Podczas snu nasz organizm cały czas pracuje. Na wolnych obrotach ale pracuje. Nie propaguję oczywiście ciężkich kolacji tuż przed snem, mam na myśli lekki posiłek na godzinę czy dwie przed.
- Nie przejmuję się przesadnie rzeczami na które nie mam wpływu. Studia nauczyły mnie, że nie warto przeżywać "po fakcie", jak również kwestii niezależnych od nas. To, że w ciągu tygodnia nie schudnę planowanego kilograma nie sprawi, że świat się zatrzyma. Przyjmuję fakt do wiadomości, szybkie wnioski i dalej robię swoje. Pomaga, jeżeli dbamy o swoje zdrowie psychiczne.
- Ważnym tematem są dla mnie również treningi. Nie próbuję nawet wszelkich wyzwań z Chodakowską lub innymi sławami. Nie jestem w stanie ćwiczyć z kimś kto po pół godziny nie ma nawet zadyszki, a ja po rozgrzewce nie mogłam ustabilizować oddechu. Być może kiedyś, ale na pewno nie teraz. Nie raz próbowałam swoich sił w tego typu zabawach, ale po kilku dniach rezygnowałam. Bo co? Bo zakwasy, bo mi się nie chcę, bo to za trudne. Obecnie mój trening to szybki chód/trucht na bieżni, rowerek stacjonarny i platforma wibracyjna o nieznanej dla mnie nazwie. W ten sposób staram się rozruszać swoje stawy, pobudzić mięśnie i nakłonić organizm do stopniowej aktywności. Przy wysokiej wadze nie trudno o kontuzje, szczególnie jeśli wasza aktywność ogranicza się do wciskania pedałów w samochodzie. Nie wymagam od siebie cudów. Kiedy czuję, że mam dość, dorzucam sobie dodatkowe 5 minut danego ćwiczenia i przechodzę do kolejnego. Nie katuję się, a z siłowni wychodzę cała mokra i szczęśliwa. No okey, mokra jestem już po bieżni. Wierzcie mi, że każde kilka minut aktywności jest ważne. Nikt nie zaczynał od pełnego, poprawnie wykonywanego Skalpela. Każdy musi skądś wystartować. Ja jeszcze grzebie się gdzieś w mule całego morza możliwości ale w końcu wypłynę, zobaczycie. W poniedziałek spróbuję czegoś bardziej regularnego i wymagającego. Na pewno podzielę się z wami moją opinią.
Chwilowo to wszystko co siedzi w mojej głowie. Rozpisałam się straszliwie, lecz mam nadzieję, że nie zasnęliście podczas czytania tego wpisu. Jak zauważyliście traktuję ten blog jako pewne archiwum płaszczyzny swojego życia odpowiedzialnej za moją wagę. Czasem trzeba po prostu się przed kimś przyznać, uprzątnąć myśli aby móc przejść do kolejnego etapu. Mam nadzieję, że moje błędy i przemyślenia którymi się dzielę, uchronią Was choć częściowo przed porażkami jakich doznałam ja. Ten wpis szybciutko kończę i zabieram się za wstępny zarys recenzji o diecie pisanej przez dietetyka ze strony vitalia.pl który już niedługo na moim blogu .
Bądźcie dzielni i wytrwali w walce o marzenia !
Serduszkiem jestem z Wami,
XOXO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz