wtorek, 10 maja 2016

Mały sukces - raport po 4 miesiącach

Witajcie Kochani,
      Bardzo długo nic do Was nie pisałam. Nie będę rozpisywała się o tym  z jakich powodów, ani planowała regularnych wpisów. Dziś przychodzę do Was z czymś zupełnie innym.

      Moja "przygoda" rozpoczęła się 4 miesiące temu. Myślę, że najwyższy czas abym podzieliła się z Wami dotychczasowymi wynikami.

Zaczniemy od liczb bo one trafiają najlepiej:

Przez ten czas zgubiłam

10 kg

Niewiele? Wyobraźcie sobie 40 kostek masła (250g). Sporo prawda? Właśnie o tyle jestem mniejsza.

Moje obwody zmniejszyły się:
Biceps - 3cm
Piersi - 7cm (przy czym rozmiar miseczki jest niezmienny)
Talia - 14 cm
Brzuch - 16 cm
Biodra - 4 cm
Udo - 6 cm
Łydka - 3 cm

Czyli : 53 cm mniej

     Daleko mi jeszcze do ideału, jednak jestem dumna z tego co udało mi się zrobić ze swoim ciałem. Do zrzucenia jest jeszcze wiele, ale wierzę że to się uda.

     Co zyskałam ?
- Nowe ciało. Moje ciało. Pracuje teraz tak, jak ja tego chcę. Nie ono decyduje o mnie, lecz ja o nim.
- Kondycje pozwalającą normalnie cieszyć się życiem.
- Świadomość swojego ciała. Zakresu ruchu, potrzeb, możliwości.
- Świetne samopoczucie (szczególnie kiedy znajomi dostrzegają to jak się zmieniam :D)
- Pasję. Pokochałam to. Układanie jadłospisu czy czas spędzony na siłowni daje mi ogromną radość.
- Uznanie w oczach ukochanego.
- Wiarę w siebie. W to, że mogę być taką jaką widzę siebie wewnątrz.
- Wyższą samoocenę.
- I wiele, wiele innych..

     Czy jestem szczęśliwsza ? Nawet nie wyobrażacie sobie jak.

     Jak długo będę to ciągnęła? Mam nadzieję, że do końca życia. Zmieniłam styl życia i odżywiania. To nie tylko chwilowa dieta, lecz inne spojrzenie na świat.

Jakie są Wasze efekty? Ile walczycie i skąd czerpiecie motywację? Jakie są ulubione ćwiczenia?

Jammingal, XOXO


sobota, 27 lutego 2016

Wracam do gry !

     Witajcie. Jak na pewno zauważyłyście, przez miesiąc nie pisałam tutaj niczego. Jak możecie wnioskować z poprzednich wpisów walczyłam z sesją, która poszła mi zaskakująco dobrze. Wszystko zaliczone w pierwszym terminie to mój mały sukces. Jednak jak chcę to potrafię. Po burzliwym czasie egzaminów miałam 3 tygodnie dla siebie. Przez ten czas odpoczywałam i cieszyłam się błogim lenistwem. Uporządkowałam także kilka spraw osobistych.
     Myślę, że bardzo tego potrzebowałam. Niestety brakowało mi chęci i motywacji do treningów w zaciszu domowym, a sposób odżywiania nie był idealny, przez co moja waga stoi. Dostrzegam w tym też pewne plusy. Mój organizm oswoił się z obecną wagą, przestał "walczyć" o jedzenie. Dzięki temu mogę przejść do kolejnego etapu mojej walki. 
    Uwaga ! Rozpoczynamy kolejną walkę. Na dzień obecny bilans mojej wagi od startu to -6kg. Tak przynajmniej sądzę, ponieważ nie ważyłam się od tygodnia. W związku z tym planuję dzisiaj pójść na 10km spacer, a jutro wracam na siłownię. Nigdy nie pomyślałabym, że mogę aż tak za nią tęsknić. Jedna z moich ulubionych bloggerek Dr Lifestyle, stworzyła świetny jadłospis 1600 kcal z którego zamierzam korzystać od poniedziałku. Link podam Wam na dole. Zachęcam również do głosowania na jej bloga. Doceńmy to co dla Nas robi. Jeżeli jeszcze jej nie znacie, koniecznie przejrzyjcie to co tworzy. Zapewniam, że ją pokochacie. Ja już zagłosowałam, a Ty? Wracając do diety - Wszystkie produkty dostępne w biedronce, przekonajcie się sami cóż to za cudo. Mam nadzieję, że będzie smacznie, syto i przyjemnie. Sprawdzimy. 
     Tyle w ramach re-wstępu. Jak się trzymacie? Jak minął Wam ten miesiąc? 
Trzymajcie się cieplutko, XOXO


środa, 27 stycznia 2016

Po burzy zawsze wychodzi słońce

Witajcie Kochani po dłuższej nieobecności. 

     Nie dzieje się u mnie wiele. Biegam z zajęć na zajęcia. Mnóstwo prac, egzaminów, zaliczeń. Zbieranie wpisów i cała ta studencka szopka wypełniają teraz każdy mój dzień. Moje życie odrobinę się skomplikowało. Pojawiło się kilka przeciwności losu. 

     Biorąc pod uwagę mój wcześniejszy tryb życia, właśnie zajadałabym kolejną tabliczkę czekolady popijając ją kawą. Ale wiecie co? To jest już przeszłość. Od początku postanowienia noworocznego nie tknęłam słodyczy mimo, że kuszą mnie na każdym kroku. Każdego dnia staram się jeść zdrowo, sama przygotowywać posiłki z jak najmniej przetworzonych produktów. Codziennie zajadam się warzywami, a mięsem królującym w mojej obecnej kuchni jest drób. Niestety jestem zmuszona zostać przy białym pieczywie, ale to jest już zupełnie odrębna kwestia. Odkryłam także wiele zamienników dla słodyczy. Pokochałam "lody" lub shake owocowe których jedynymi składnikami są owoce i mleko lub woda. Cukier zastępuję słodzikiem. Nadal bardzo dużo <jak na mnie> piję. Moja choroba znacznie się "wyciszyła". Nie mam problemów z trawieniem. Znów zaczęłam tolerować produkty na które jeszcze pół roku temu nie mogłam sobie pozwolić. Czuję się jak zupełnie inny człowiek. 
     Zrzuciłam już 4 kg ! W moim przypadku jest to kropla w morzu potrzeb ale pierwsze -10 kg to mój mały kroczek. Maleńki cel pośredni do którego dążę, a który daje mi ogromną mobilizację. Jeżeli chodzi o metodę małych kroczków - jest to czysto psychologiczny haczyk na naszą podświadomość. Im bardziej wygórowany i odległy jest cel, tym mniejsza jest motywacja i chęć do jego osiągnięcia. Kiedy stawiamy sobie małe cele pośrednie nasza mobilizacja wzrasta i szybciej osiągamy sukces. Cieszymy się z małych postępów i nie czujemy zniechęcenia. Jak na razie sprawdza się idealnie i szczerze go polecam. 
     To wspaniałe uczucie zmieścić się w coś, co było dla mnie już stanowczo za małe. Każdego dnia jest lepiej, mimo że przechodzę coraz głębszy kryzys. Mam ochotę zaszyć się pod kołdrą z gorącą pizzą i słodyczami i nie wychodzić aż do końca sesji. Wiem jednak, że miałabym do siebie ogromny żal. Jestem świadoma, że jeżeli wytrzymam do końca sesji potem będzie już tylko lepiej. Kiedy tylko miną mnie wszystkie zaliczenia, zabieram się porządnie za treningi. Po sesji zamierzam także podjąć walkę z nałogiem. Jednym były słodycze. Potrafię bez nich żyć i nie jestem przez to mniej szczęśliwa. Mam nadzieję, że z drugim też się uda. Trzymajcie za mnie kciuki. 
     Kiedy moje życie znów się ustabilizuję i będę miała czas dla siebie, zrobię tabelę którą zainspirowała mnie Laura z kanału YT Laura Ogrodowczyk . Zachęcam Was do udziału w jej wyzwaniu. Piękna kobieta, która szczerze mówi o swojej walce z kilogramami. Hasztag pod jakim możecie podejrzeć i oznaczać swoje poczynania na insta to #teamRGP . Pokażmy jej, jak bardzo jesteśmy w tym z Nią ! 
     Tymczasem wracam do studenckiej egzystencji w sesji. Trwajcie w postanowieniach. Wiem, że jest ciężko. Jednak pomyślcie, jak bardzo satysfakcjonujący będzie sukces. Damy radę. Wierzę w to zarówno w kwestii mojej jak i Waszej walki o marzenia. Pamiętajcie, że jesteśmy w tym razem. Trzymam za NAS kciuki. Jeżeli macie ochotę to chwalcie lub żalcie się swoimi poczynaniami. 

Całuję Was gorąco, XOXO

sobota, 16 stycznia 2016

Nudne życie studenta - ponad 2000 odsłon ♥

     Kochane, na samym wstępie przepraszam za to, że tyle czasu się nie odzywałam. Moje życie wkroczyło w niebezpieczny wir sesji. Dni mijają mi bardzo szybko, czas przelatuje przez palce. W tym tygodniu postaram się napisać coś konkretniejszego, jednak nie mam na razie pomysłu na temat a nie lubię robić czegoś "na odwal". 
     Mimo tego, że inwencja mnie opuściła - uznałam, że należy się Wam kilka słów o tym co u mnie. Większą część każdego dnia spędzam na uczelni. Ale może chronologicznie ustalmy mój codzienny rytuał. Rano piję herbatkę i zjadam zdrowe śniadanko - do godziny po przebudzeniu, bo tylko tak zapewniamy sobie dobry metabolizm i siły witalne na cały dzień. Nie wiem jak Wy, ale kiedy ja pominę śniadanie to niestety, ale cały dzień chodzę głodna, nie mam umiaru w ilości i ciężko mi się nie rzucić na jedzenie. Prostym wnioskiem jest że dobre śniadanie to najlepszy sprzymierzeniec diety. Następnie szybki prysznic i uwaga - wywiązuję się ze swojego postanowienia noworocznego - balsamuję całe ciało. Moja skóra już po kilku razach poczuła różnicę. Następnie szybki makijaż, który wykonuję dla siebie. Niesamowicie poprawia mi nastrój i jest to jedna z kilku rzeczy które traktuję jako pasję. Potem szybko zmieniam najukochańszy strój w którym mogłabym chodzić czyli piżamki na odpowiednie wdzianko i lecę na uczelnię. Tam, między zajęciami zjadam przygotowany wcześniej obiadek, piję kawę lub herbatkę. Nawet kiedy mam cały dzień zajęć staram się jeść co około 3 godziny. Taki tryb idealnie mi pasuje, w przerwach nie podjadam bo nie jestem głodna. Nie jestem też restrykcyjna co do czasu, bo jeżeli jestem głodna po 2.5 h to jem po prostu wcześniej. Łatwiej jest mi dzięki temu odróżnić głód od zwykłego łakomstwa i podjadania z nudów. Po południu, kiedy tylko mogę, chodzę na siłownię. Niestety ilość godzin spędzanych na uczelni skutecznie mi to utrudnia i zazwyczaj bywam tylko 2 razy w tygodniu. Następnie zjadam zdrową kolację, zazwyczaj warzywa z kurczakiem w różnej formie. Potem oczywiście czas na naukę, YouTuba od którego swoją drogą jestem uzależniona, kąpiel i inne codzienne czynności. Wieczorami zaglądam tutaj sprawdzając co u was. 
     Jak widzicie ostatnimi czasy moje życie jest lekko mówiąc monotonne. Minusem jest to, że nie mam jak się zważyć, stąd na razie nie chwalę się efektami. Mam nadzieję że w najbliższym czasie mi się to uda i będę mile zaskoczona. Jeżeli macie jakieś pomysły, o czym chciałybyście przeczytać, to zapraszam do komentowania i proponowania. 
     Raportując moje postanowienia wydaje mi się, że na razie nie złamałam żadnego. W momencie kryzysu zamiast słodyczy zjadłam porcję galaretki która miała jedyne 120 kcal i myślę, że jest to bardzo dobry patent. Mam nadzieję, że będę wytrwała i teraz już się nie złamię. Niestety mam teraz dużo zaliczeń i egzaminów, a moim zwyczajem było uczenie się zajadając słodycze, pijąc słodką kawusię i jedzenie o dziwnych porach (2 w nocy to nienajlepsza pora na posiłek, chyba że zarywa się noc). Trzymajcie za mnie mocno kciuki. Ja trzymam je za Was i wierzę, że nam się uda. 
     P.S. To dzięki Wam nadal trzymam się tego co postanowiłam. Dziś miałam tyle słodkości do kawy, jednak kiedy pomyślałam o tym ile osób czyta moje wypociny, przed iloma osobami musiałabym przyznać się do grzechu... uznałam, że nie mogę zawieść Was i siebie. Wiem, że każdy może mieć gorszą chwilę, jednak staram się odwlec swoją możliwie najdalej. Dziękuję, że dotrwaliście do końca tego wpisu. Proszę, abyście wypowiedziały się co sądzicie o takiej prywacie na blogu i czy interesują Was takie codzienne zmagania? 

Trzymajcie się cieplutko, JamminGalxO

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Dieta vs. zdrowy tryb życia?

     Kolejny dzień dobiega końca, a ja z każdym jednym czuję się coraz lepiej. Nie spodziewałabym się, że tak dużo zmieni się w moim życiu w ciągu chwili. Jedna decyzja, a obrót o 180 stopni. Nie zawsze jest idealnie. Nie mogę przełamać się do treningów w zaciszu domowym, dziś przespałam połowę dnia, jem troszkę za dużo węglowodanów, czasami zjem owoc po południu. Ale każdy jest tylko człowiekiem. Jestem dumna z każdego zdrowego posiłku, każdej opanowanej chwili słabości. I czuję się ze sobą świetnie, ponieważ wiem, że w końcu zaczynam kontrolować swoje ciało i życie. 

     Nie miałam w planach pisania dzisiejszego postu, bo nawał pracy nie zachęca mnie do produktywnych i głębokich tekstów. Jednak naszła mnie pewna refleksja. Posty oznaczam hasztagami #dieta i #styl życia, chodź jedno nijak tak na prawdę nie ma się do drugiego. Tutaj chyba trwał mój wielokrotnie powielany błąd. Za każdym razem zmieniałam dietę, nie myślenie i życie. Tym razem jest zupełnie inaczej. W moim umyśle hasło dieta kojarzy się z wyliczaniem kcal, rozpisywaniem makro, planowaniem posiłków, zbilansowaniem, ważeniem ilości itp. A przecież to właśnie zawsze doprowadzało do mojej klęski. Nie potrafię żyć wg schematu. Nie lubię kiedy coś mnie ogranicza, chyba że ograniczam się sama - a bardziej trafnie - kontroluję. W takich sytuacjach działa u mnie reakcja obronna i po prostu się odcinam. Tym razem udaje mi się dłużej trwać w obranych postanowieniach, ponieważ tak na prawdę nie mam ograniczeń. Jem tyle na ile mam ochotę pamiętając tylko, że najeść się nie znaczy "nażreć jak świnia". W ilości pomaga mi jedzenie z mniejszych naczyń. Wtedy wiem że tyle ma wystarczyć i już. Zwracam uwagę na to co jem i staram się dostarczać mojemu organizmowi "dobrej jakości paliwo" bo skoro do auta nie leję jakiegoś shitu to czemu robię to samej sobie? Tutaj tkwi - jak na razie mi się wydaje - mój złoty środek. Zaczęłam ćwiczyć i robię to, bo na prawdę sprawia mi to przyjemność. Jestem otoczona ludźmi, którzy podzielają moją opinię i wzajemnie trzymamy się w ryzach, To oni w dużej mierze mobilizują mnie do działania, cieszą się ze mną z każdego małego sukcesu. Mam z kim dzielić się spostrzeżeniami, żalami i wiem, że to cierpliwie czytacie a osoby z mojego realnego otoczenia wysłuchują i wspierają. Troszkę popłynęłam, ale myślę że Was nie zanudziłam. Reasumując zmiana samej diety nie wystarczy. Na dłuższą metę to nie zadziała. Należy zmienić nastawienie. Zrozumieć, że robimy to dla siebie a nie przeciwko sobie. Mój organizm jest mi bardzo wdzięczny za to co robię. Choroba nie atakuje już z takim impetem, objętość mojego ciała minimalnie zmalała. Radykalnie wzrosła też świadomość ruchów i zakres ich możliwości. 

     Mój dzisiejszy jadłospis był tak pyszny, że chcę się nim z wami podzielić. Na śniadanie zjadłam chia pudding z bananem. Odrobinkę odrzuca mnie ta konsystencja ale nie jest tak źle. Sam smak, wygląd i to jak mój organizm na niego zareagował jest świetne. Wyszedł mi dosyć płynny. Spodziewałam się dosyć żelowej konsystencji a użyłam 2 łyżki na 1 szkl mleka krowiego.  Po zjedzeniu śniadania przespałam kolejny posiłek i kolejny zjadłam dopiero po 15. Do tej pory nie byłam nawet głodna więc wielki plus. Na obiad przygotowałyśmy przepyszne leczo wege. Prawie wcale nie użyłyśmy przypraw, a było lekkie i wyśmienite. Na kolację kanapki z wcześniej przygotowaną pastą z wędzonego kurczaka która jest moim hitem. Polecam wszystkim. Miła odskocznia od bezsmakowych wędlin. 

    Mam nadzieję, że wy również jesteście w tak wyśmienitym nastroju co ja. Ściskam Was mocno. Trzymajcie się cieplutko, XOXO

piątek, 8 stycznia 2016

Dieta z Vitalia.pl - HIT czy KIT?

                                 


        Witajcie Kochani. Tym razem podzielę się moją w pełni subiektywną opinią na temat diety która powstała przy współpracy Ewy Chodakowskiej i dietetyków Vitalia.pl . Pragnę zaznaczyć, że jest to moja opinia i moje odczucia, które nie koniecznie muszą potwierdzić się w waszym przypadku. Padnie wiele słów krytyki, ale postaram się przedstawić również pozytywy, aby bardziej zobrazować Wam jej przebieg. Na końcu podlinkuję stronę, gdzie można kupić dietę, oraz mój profil na Vitalia.pl . Serdecznie zachęcam Was do tworzenia własnych profili i zapraszanie mnie do znajomych. Razem będzie Nam raźniej. 
    Przechodząc do sedna postu - dietę kupiłam na koniec lipca. Nie pamiętam wszystkich szczegółów, więc moje określenia będą dość ogólne. Wszystko odbywało się za pośrednictwem internetu. Koszt 2 miesięcznego jadłospisu to 99zł.
    Po zakupie diety wypełniamy swój profil, upodobania żywieniowe i nawyki. Możemy określić jakie posiłki chcemy spożywać (śniadanie, II śniadanie, obiad, podwieczorek, kolacja itp) oraz jak wiele ma ich być. Dla każdego z nich możemy również przypisać czas jaki możemy poświęcić na przygotowanie bądź czy możemy przygotować go wcześniej. Istotne jest też to, że możemy określić czy ma to być posiłek ciepły czy raczej coś co możemy zabrać do pracy/szkoły i zjeść bez odgrzewania. Następnie wybieramy produkty ulubione, których będzie więcej w naszej diecie oraz te których nie lubimy, które będą pomijane. Wyznaczamy sobie cel oraz ile czasu poświęcimy na jego realizację (strona zaproponuje nam opcję najzdrowszą dla organizmu). Potem ustalamy od kiedy <dokładna data> ma obowiązywać dieta (najmniej chyba 3 dni od zamówienia).
     Dzień przed rozpoczęciem diety dostajemy tygodniowy jadłospis, wraz z listą zakupów. Jeżeli chodzi o listę, możemy wybrać na które dni potrzebujemy zrobić zakupy. W jadłospisie posiłki mają określoną liczbę kcal, godzinę o której mają być spożyte oraz pełny przepis i sposób przygotowania.
W pakiecie otrzymujemy dostęp do grupy wsparcia Vitalia oraz mamy możliwość kontaktu z dietetykiem. Do tej pory brzmi świetnie, prawda? Ja również byłam zachwycona. Przez pierwszy tydzień. 
     Produkty są dosyć drogie. Dieta nie uwzględnia owoców i warzyw sezonowych. Pojawia się wiele, jak dla mnie zbędnych dodatków które mają czynić dania wyszukanymi i nietypowymi. Przecież kanapka z twarogiem i oliwkami jest o wiele bardziej "egzotyczna" niż pospolita Polska kanapka z białym serem i szczypiorkiem. Posiłki zaczynają być coraz bardziej "wymyślne" i dla normalnych ludzi nieco absurdalne (kanapka z ogórkiem i pomidorem popita koktajlem owocowo - mlecznym). Niektórych nie byłam w stanie zjeść ze względu na połączenia produktów. Wielokrotnie zgłaszałam produkty i połączenia których nie toleruję, co wg mnie nie zostało uwzględnione. Zgłaszałam chorobę, która również nie była wzięta pod uwagę, Kiedy poprosiłam o więcej prostych dań, bez zbędnych wymyślnych urozmaiceń, codziennie miałam zaproponowane kanapki, a schematy dni były bardzo monotonne. Grupa wsparcia to typowy chwyt reklamowy. Na mojej nikt nie był zbyt aktywny. 
     Bardzo szybko dopadła mnie rezygnacja i w efekcie prawie 100 zł wyrzuciłam w błoto. Niby nie wiele, ale mogłabym przeznaczyć je na wizytę u dietetyka, który udzieliłby mi fachowej porady. 

    Dla mnie takie rozwiązanie okazało się błędne. Brak profesjonalizmu, odzewu i indywidualnego traktowania odpychał mnie od całej "terapii" Miałam wrażenie, że dania wybierane są losowo i jedynie dopasowane kalorycznie do zapotrzebowania (zgłaszałam wielokrotnie niechęć do miodu a co tydzień pojawiał się w moim jadłospisie). Według mojej oceny dieta z tej strony to KIT choć jestem świadoma, jak wiele ludzi jest nią zachwyconych. Każdy z nas jest inny i musimy szukać własnych rozwiązań. A jaka jest Wasza opinia na ten temat? Próbowałyście? Co sądzicie?

Razem możemy więcej! 

środa, 6 stycznia 2016

Diety i porażki, czyli kolejna część mojej historii + wnioski

    Czy każda z nas choć raz nie była na "diecie". Czy przynajmniej raz nie zdarzyło się wam odmówić sobie wielu rzeczy, a następnie rzucić się na jedzenie nadrabiając za dwoje? Ze mną było tak nie raz i chcę podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami.
    Zaczęło się od tego, że dawno dawno temu kiedy byłam dzieckiem, byłam "pulchniutka". Pewnego razu schudłam około 10 kg. Całe otoczenie było zachwycone, wszyscy tacy dumni a ja? Ja nieszczęśliwa. Po tej przygodzie dopadł mnie efekt jojo bo nikt nie pomyślał, żeby zabrać mnie do dietetyka czy chociaż odnaleźć przyczynę mojego wyglądu. Mówi się trudno, żyje się dalej. Wszyscy pocieszali mnie, że wyrosnę. I co? I nie wyrosłam. W gimnazjum kompletnie się poddałam. Zero aktywności poza wfem który nigdy nie odbywał się tak, aby każdy mógł ćwiczyć swoim tempem. Rozgrzewka polegająca na gnaniu dookoła sali kilku okrążeń, gdzie już po pierwszym łapałam zadyszkę przez narzucone tempo. Następnie zespołowe rozgrywki lub zaliczenia na których na prawdę się starałam, ale przez oceny traciłam zapał. Ten okres oczywiście przeplatał się z pojedynczymi tygodniami głodówek, przeplatanych z tygodniami obżarstwa. Rosłam ja, a wraz ze mną mój problem. Pod koniec "gimbazjum" czyli w czasie pełnego rozchwiania i zagubienia własnej osobowości trafiłam na cudowną dietę Dukana. Myślałam, że właśnie to będzie moje 5 minut. Znajome zrzuciły na niej dziesiątki kilogramów. Kiedy ja zaczynałam, one były w fazie stabilizacji więc efekty były widoczne, a dalszy los nieznany. Zapowiadało się wspaniale. Mnóstwo jedzenia. Nabiał który uwielbiam, białe mięsa, jajka, później również warzywa. Żyłam sobie na niej jak lord, w fazie pierwszej czyli ataku "zgubiłam" 4 kg, następnie kolejne 5. Potem waga ustała. Jedzenie zaczęło być nudne, pojawiły się problemy ze zdrowiem. Musiałam całkowicie rzucić ten sposób odżywiania z dnia na dzień. Ta przygoda pozwoliła mi przygarnąć 20 kg, (po odjęciu tych zgubionych bilans +11) oraz dodała w gratisie problemy z wydolnością nerek. Bilans moich znajomych również był sporo na plusie. Wtedy kompletnie odpuściłam, aż moja waga kolejny raz się podniosła. Stało się tak, przez cudowny czas liceum. Pobudka, chodzenie do szkoły bez zjedzonego śniadania, w trakcie lekcji szybkie przekąski, po szkole szybki posiłek, nauka, obiad, nauka, późna kolacja i szybki sen. Do tego ciągły stres zajadany smakołykami i zerowa aktywność fizyczna. Potem czas matury, jeszcze więcej nauki. Kiedy cały ten cyrk minął, w końcu miałam czas dla siebie. I co? I pojawia się problem ze zdrowiem który w dużym stopniu utrudnia mi zdrowe odżywianie oraz aktywność fizyczną. Jednak ten moment z mojego życia miał też swoje dobre strony. Przy wielu badaniach przypadkowo wykryto u mnie znaczną niedoczynność tarczycy która w dużym stopniu wpłynęła na mój wygląd. Oczywiście jestem leniem i nigdy się tego nie wypieram. Jednak w końcu wyjaśniono mi dlaczego potrafię trzymać wagę pomimo diet. Stabilizacja trwała pewien czas, lecz na jej drodze stanęły studia. W natłoku zajęć zaniedbałam przyjmowanie leków, dobiłam do momentu krytycznego mojej wagi, wyglądu i samooceny. Miałam też pewną przygodę z dietą od "dietetyka" której "recenzję" napiszę w oddzielnym poście. I jestem przed wami ja. Właśnie tu i teraz. Ja, moja waga, mój wygląd i rozchwiane hormony. Więcej grzechów nie pamiętam, a obecnie odbywam pokutę za lekkomyślność. 
     Gratuluję, dobrnęliście do końca mojej nudnej i żałosnej historii ciągu porażek. 

    W każdej z nich odnalazłam swojego rodzaju "nauczkę". Pomyślałam, że moje spostrzeżenia mogą Wam się przydać, a przy okazji ja uporządkuję sobie kilka rzeczy. 
  •    Po pierwsze nie przybrałam takiego kształtu i wagi w ciągu miesiąca, więc również w ciągu miesiąca nie zmienię jej radykalnie. Na wszystko potrzeba czasu. Jeśli chcemy uzyskać i utrzymać określony wygląd musimy zmienić sposób życia i myślenia. 
  •    Po drugie jeden grzeszek nie sprawia, że nasza dieta stanie się bezsensowna. Mam na myśli ten moment, w którym nie wytrzymacie i skusicie się na coś słodkiego lub niezdrowego. Taki wyczyn nie sprawia, że wszystko idzie na nic. Wyrzuty sumienia są słuszne, lecz powinny mobilizować zamiast prowadzić do rezygnacji. Zjadłaś niezdrowy obiad? Postaraj się zjeść zdrową kolację, zadbaj o aktywność i pamiętaj, że od jednego posiłku nie przytyjesz. 
  •    Kolejnym spostrzeżeniem jest to, że jeśli chcemy czegoś za bardzo, jeśli liczymy kcal, codziennie stajemy na wadzę i spędzamy godziny układając jadłospis - nic z tego nam nie wychodzi. Restrykcyjna dieta, katujące ćwiczenia i ciągły stres związany z wahaniami wagi to najmniej przyjemny sposób osiągania celu. Być może dla niektórych z Was jest on skuteczny, jednak ja uważam, że należy nie tyle kontrolować swój dzienny bilans kcal co zmienić sposób myślenia i życia. Wszystko zaczyna się w głowie. Staram się zdrowo odżywiać i powoli zwiększam aktywność fizyczną. Przywiązuję wagę do tego co znajduje się na moim talerzu i staram się stosować zamienniki, jednocześnie dbając o smak posiłków. Wszystko jest dla ludzi. Zależy mi na utracie pewnej ilości kilogramów, jednak bardziej istotne jest dla mnie dobre samopoczucie i zadowolenie z życia.
  •     Brnąc dalej, a jednocześnie rozwijając poprzedni wątek - nie narzucam sobie zbyt dużego tempa. Na siłownię nie biegam codziennie, a na obiad nie jem sałaty i nie udaję, że jestem "pełna". Jem zdrowo, staram się zmniejszać wielkość posiłków. Głód zabijam herbatkami, koktajlami i wodą. W chwilach słabości uzupełniam cukier owocem lub jogurtem. Nie walczę ze sobą, a raczej idę na kompromisy. Staram się odnajdować tą maleńką granicę między głodem, a łakomstwem patrząc na zegarek. Czas pomiędzy moimi posiłkami wynosi około 3h. Jeżeli zbliża się godzina posiłku,a ja odczuwam głód to zwyczajnie go zaspakajam. Staram się pamiętać, że każdy z nich ma inną wartość energetyczną, jak również każda przerwa między nimi jest bardziej lub mniej intensywna dla organizmu.
  •     Mitem, który szerzy cała masa ludzi jest "kolacja przed 18". Ma ona poparcie naukowe leżeli chodzicie spać o 19 czy 20. Jednak większość osób nie ma takich nawyków. Podobnie i ja. Moja pora na sen zaczyna się od północy, nawet jeżeli muszę wcześnie wstać. I nigdy, ale to przenigdy nie chodzę spać zupełnie głodna. Jeżeli czasem mi się tak zdarzy, rano rzucam się na jedzenie i nie jestem w stanie zaspokoić głodu. Uważam, że jest to nieprawidłowe. Podczas snu nasz organizm cały czas pracuje. Na wolnych obrotach ale pracuje. Nie propaguję oczywiście ciężkich kolacji tuż przed snem, mam na myśli lekki posiłek na godzinę czy dwie przed. 
  •    Nie przejmuję się przesadnie rzeczami na które nie mam wpływu. Studia nauczyły mnie, że nie warto przeżywać "po fakcie", jak również kwestii niezależnych od nas. To, że w ciągu tygodnia nie schudnę planowanego kilograma nie sprawi, że świat się zatrzyma. Przyjmuję fakt do wiadomości, szybkie wnioski i dalej robię swoje. Pomaga, jeżeli dbamy o swoje zdrowie psychiczne. 
  •     Ważnym tematem są dla mnie również treningi. Nie próbuję nawet wszelkich wyzwań z Chodakowską lub innymi sławami. Nie jestem w stanie ćwiczyć z kimś kto po pół godziny nie ma nawet zadyszki, a ja po rozgrzewce nie mogłam ustabilizować oddechu. Być może kiedyś, ale na pewno nie teraz. Nie raz próbowałam swoich sił w tego typu zabawach, ale po kilku dniach rezygnowałam. Bo co? Bo zakwasy, bo mi się nie chcę, bo to za trudne. Obecnie mój trening to szybki chód/trucht na bieżni, rowerek stacjonarny i platforma wibracyjna o nieznanej dla mnie nazwie. W ten sposób staram się rozruszać swoje stawy, pobudzić mięśnie i nakłonić organizm do stopniowej aktywności. Przy wysokiej wadze nie trudno o kontuzje, szczególnie jeśli wasza aktywność ogranicza się do wciskania pedałów w samochodzie. Nie wymagam od siebie cudów. Kiedy czuję, że mam dość, dorzucam sobie dodatkowe 5 minut danego ćwiczenia i przechodzę do kolejnego. Nie katuję się, a z siłowni wychodzę cała mokra i szczęśliwa. No okey, mokra jestem już po bieżni. Wierzcie mi, że każde kilka minut aktywności jest ważne. Nikt nie zaczynał od pełnego, poprawnie wykonywanego Skalpela. Każdy musi skądś wystartować. Ja jeszcze grzebie się gdzieś w mule całego morza możliwości ale w końcu wypłynę, zobaczycie. W poniedziałek spróbuję czegoś bardziej regularnego i wymagającego. Na pewno podzielę się z wami moją opinią. 

    Chwilowo to wszystko co siedzi w mojej głowie. Rozpisałam się straszliwie, lecz mam nadzieję, że nie zasnęliście podczas czytania tego wpisu. Jak zauważyliście traktuję ten blog jako pewne archiwum płaszczyzny swojego życia odpowiedzialnej za moją wagę. Czasem trzeba po prostu się przed kimś przyznać, uprzątnąć myśli aby móc przejść do kolejnego etapu. Mam nadzieję, że moje błędy i przemyślenia którymi się dzielę, uchronią Was choć częściowo przed porażkami jakich doznałam ja. Ten wpis szybciutko kończę i zabieram się za wstępny zarys recenzji o diecie pisanej przez dietetyka ze strony vitalia.pl który już niedługo na moim blogu . 

Bądźcie dzielni i wytrwali w walce o marzenia ! 
Serduszkiem jestem z Wami, 
XOXO